Wyróżnienie – Józef Jeżowski

OCALIĆ OD ZAPOMNIENIA

Dawny Husów w mgle historii

Wciąż pogrąża się bez końca

Jednak warto do niej wracać

Ta myśl ciągle jest gorąca

Niech tych parę moich wspomnień

Które prozą tu napiszę

Przybliżają dawne czasy

Rozpraszają mroków ciszę

Ta garść wiedzy z lat minionych

Niech wprowadzi nas w te czasy

Kiedy młodzież w starej szkole

Mogła kończyć aż………trzy klasy

Chrońmy więc od zapomnienia

Co w pamięci nam zostało

Wszak historii nigdy dosyć

Wiedzy o niej wciąż tak mało

Tu dwie panie chcę wyróżnić

Chcę wyrazić swe uznanie

Za ich pracę dla Husowa

Złożyć im podziękowanie

Dla Ciebie Iwonko

Dla Ciebie Halinko

Istotnie, Iwona i Halina są tymi osobami które promują Husów szerszemu społeczeństwu. Bez ich pracy i zaangażowania wizerunek Husowa byłby o wiele skromniejszy. Byłby ubogi i nie pełny

DAWNY HUSÓW

Husów to wspaniały malowniczy krajobraz, z ciekawą rzeźbą terenu , poprzecinaną licznymi potokami. Urocze pagórki, czyste powietrze, kwitnące sady i rozbrzmiewające śpiewem ptactwa pola i lasy. Mimo upływu lat, turystyczne i ekologiczne walory Husowa pozostały niezmienione. Zmieniła się jedynie jego infrastruktura. I pod tym względem różni się on bardzo od tego z przed lat. Błotniste i wyboiste drogi które w czasie deszczu zamieniały się w kałuże i nie sposób było przejść nimi, nie ubłocony. Niemal wszystkie domy przypominały chatę Jana Raka, z jedną izbą, małą kuchnią, sienią, a po przeciwnej stronie sieni nie wielką obórką w której była najczęściej jedna chuda krówka. To bliskie sąsiedztwo sprawiało że w mieszkaniu było zawsze bardzo dużo much. Posiadanie krowy zapewniało jednak dostatek mleka, masła, twarogu, ponieważ w sklepach nie było tych artykułów, a poza tym z pieniążkami było krucho. W niektórych gospodarstwach krowy służyły również jako siła pociągowa. Zaprzęgano je do pługa, wykorzystywano do zwózki zboża, siana, czy kartofli z pola. Z ekonomicznego punktu widzenia było to uzasadnione, ale mimo wszystko budziło to wśród ówczesnych husowian zdziwienie i było postrzegane jako relikt przeszłości. Pasienie krów było zawsze obowiązkiem dzieci szkolnych. Starsi pracowali przy cięższych pracach, jak żniwa, wykopki,orka, siew zbóż, i wszystkie inne prace gospodarskie.

WIEJSKIE WAKACJE

Gdy były wakacje, nikt z szkolnej młodzieży nie wyjeżdżał na kolonie . Nie było to w zwyczaju wiejskich rodzin, a poza tym pomoc dzieci była potrzebna w gospodarstwie Natomiast do Husowa przyjeżdżały na kolonie dzieci z szkół z Łańcuta. Przypominam sobie organizowane przez nich wieczory przy ognisku, urządzane na boisku obok szkoły. Z podziwem przyglądałem się ich ciekawym występom i różnym zabawom. Była to starsza młodzież i stać ich było na wiele. Byłem zauroczony nimi i już wtedy widziałem znaczną różnicę między naszą młodzieżą i tamtą z Łańcuta. Była bardziej spontaniczna, wesoła i śmiała Husowska młodzież, jak wspomniałem wyżej, pomagała w czasie wakacji w różnych pracach , zrywaniu owoców, zbieraniu grzybów, zbieraniu kłosów które po żniwach pozostawały na polu.

SZACUNEK DLA CHLEBA

Ziarno czy chleb otaczane były wielkim szacunkiem. Uważano je za Dar Boży, a poza tym nigdy nie było tego za wiele. Słowa wiersza C. K. Norwida „Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba, podnoszą z ziemi przez uszanowanie, dla darów Nieba……” oddają ten szacunek dla chleba, który przetrwał przez całe stulecia na polskiej wsi. Tak było i w moim domu. Kiedy kromka chleba przypadkiem upadła na ziemię, trzeba ją było podnieść i ucałować .Celowo napisałem tu że „na ziemię”, nie na podłogę. W wielu domach nie było podłóg, a jedynie ubita równo glina. Taka gliniana posadzka miała tę zaletę że nie trzeba ją było zmywać, wystarczyło zamieść miotłą wykonaną z gałązek brzozy.

SPORT

Tu chciał bym poruszyć inny interesujący temat. Czy w tamtym czasie husowska młodzież uprawiała jakiś sport.

Otóż latem graliśmy najczęściej w piłkę siatkową. Również młodzież pozaszkolna w niedzielne popołudnia przychodziła na szkolne boisko aby zagrać w piłkę. W moich fotograficznych zbiorach zachowało się zdjęcie z takiej niedzielnej gry w piłkę siatkową.. Skąd mieliśmy piłkę i siatkę ? Pożyczaliśmy ją od kierownika szkoły, p. Błaszkiewicza. Aby zdobyć jego przychylność, niekiedy trzeba było użyć podstępu. Pan Błaszkiewicz w czasie wakacji hodował w jednej z sal lekcyjnych jedwabniki, które jak wiadomo żywią się liśćmi morwy. W moim ogrodzie rosła duża morwa, więc zrywaliśmy z niej liście do koszyka i z takim „towarem” szliśmy na pewniaka do pana kierownika wypożyczyć piłkę i siatkę. Zimą ulubionym sportem były narty i sanki. Husowskie ukształtowanie terenu bardzo temu sprzyjało. Ale grupy saneczkarzy na husowskim gościńcu były zmorą dla gospodarzy którzy zimą wozili saniami drewno z lasu na opał, gdyż pędzące sanki płoszyły im konie. Było to niebezpieczne, a niekiedy można było oberwać batożkiem za ten brak rozsądku. Ale któż o tym wtedy myślał.

Również ulubionym i powszechnym sportem były narty. Tu było bezpieczniej, wszak wolnej przestrzeni było pod dostatkiem. Bardzo lubiłem ten sport. Miałem nie najgorsze narty i z kolegami wybieraliśmy niekiedy bardzo długie trasy, czasem aż od tarnawskiego krzyża stojącego przy drodze na granicy z Tarnawką. Bywało że jeździliśmy również przy świetle księżyca. Jego srebrna poświata, kładące się cienie na białym śniegu, robiła wspaniałe tajemnicze, niemal bajkowe wrażenie. . Latem natomiast w ruch szły rowery. Oczywiście nie każdy miał ten wymarzony wówczas pojazd. Ja byłem jednym z tych szczęśliwców. Bardzo lubiłem jeździć rowerem. Pozostało mi to do dziś. Mam ten wspaniały pojazd i i chętnie wybieram się na przejażdżki leśnymi dróżkami w stronę Góry Chełmskiej, pod Koszalinem.W tamtych czasach odwiedzałem rowerem okoliczne miejscowości, również i te dalsze jak Kańczugę, Manasterz, Rzeki, Przeworsk, i bliżej, Markowę, Sietesz, Handzlówkę, Tarnawkę.

ŻYCIE TOWARZYSKIE

W tamtych czasach kwitło życie towarzyskie, zwłaszcza w długie zimowe wieczory. Nie było przecież telewizji, komputerów i wszystkich innych nowinek które dziś mamy w swoich mieszkaniach. Do mojego domu (czytaj chałupy) przychodzili koledzy aby zagrać w szachy, warcaby czy karty. Tych karcianych gier znaliśmy wiele. Dziś pamiętam tylko niektóre z nich, np. gra w „tysiąca” w „gapę” w „durnia” w „szewca”i inne. Do mojego ojca przychodzili natomiast sąsiedzi na wieczorne pogaduszki. Lubiłem słuchać ich rozmów o różnej tematyce. Tym dawnym podsłuchanym rozmowom zawdzięczam dużą wiedzę o Husowie, którą właśnie wykorzystuję pisząc tę pracę konkursową.

HUSOWSKI HALLOWEEN

Tu wspomnę jeszcze o zabawach „w duchy” Znam je właśnie z opowiadania moich rodziców.. Było to coś na wzór amerykańskiego Halloween , o którym się dziś mówi że to nie nasza tradycja. To nie do końca prawda. Takie zabawy w dawnym Husowie . cieszyły się dużym powodzeniem. Ubierano się w jakieś prześcieradła, za głowę służyła wydrążona dynia przygotowana na kształt ludzkiej twarzy, wkładano do środka świeczkę i „zły duch” był gotowy. Podobno wiele takich zabaw w duchy tamta młodzież urządzała. W ogóle temat duchów, tych prawdziwych i tych w białym prześcieradle był bardzo wówczas popularny. Prawdziwy lęk siały takie przebrane duchy spacerujące wieczorem w okolicach husowskiego cmentarza, a było to przecież w bliskim sąsiedztwie dworu Oborskich, czy też plebanii, gdzie pracowało wielu młodych parobków i dziewczyn. Więc było kogo straszyć i zabawa była doskonała. Husów żył tym bajkowym i tajemniczym światem duchów, które były mocno zakorzenione w świadomości mieszkańców . Pewnego razu do mojego ojca przyszedł bliski sąsiad i opowiadał swoją przygodę z „duchami” Wracał wieczorem z Łańcuta do Husowa, oczywiście piechotą gdyż na tej trasie nie kursowały wówczas żadne pojazdy , no może czasem chłopska furmanka, która też z trudem poruszała się po drodze pełnej głębokich kałuż i kolein. Więc szedł piechotą. Gdy minął Markowę i pobliski lasek, usłyszał nad głową głośne brzęczenie. Zaniepokoił się, skąd w czystym polu taka dziwna muzyka. Doszedł do wniosku że to duchy. Przyspieszył kroku aby szybko oddalić się od tego, nawiedzonego przez duchy miejsca. Na nic to się nie zdało. Muzyka szła razem z nim. Dopiero w samym Husowie, gdy biegnąca tuż przy drodze „muzykująca”linia telefoniczna skręcała w inną stronę, muzyka ustała. W każdym nie rozpoznanym zjawisku dopatrywano się działań sił nieczystych.

WYŻYWIENIE

Tu przejdę do innego tematu, bardziej przyziemnego. Jak wyglądały sprawy żywieniowe tamtego Husowa. Cóż, były one bardzo skromne. Zwykle były to dania z kapusty, warzyw świeżych lub suszonych owoców, kartofli,grzybów, fasoli, grochu, kaszy, suszonych czereśni, których w Husowie było bardzo dużo, podobnie zresztą jest dziś. Potrawy mięsne należały do rzadkości. W Husowie nie było sklepów mięsnych. Zwykle przed świętami Bożego Narodzenia zamożniejsi gospodarze zabijali świnkę. Wówczas od takiego gospodarza można było kupić kawałek mięsa czy słoniny. W gospodarstwach chowano też drób, kaczki, gęsie, kury i one też były źródłem mięsa, jednak nie było to zbyt często. Mogło się zdarzyć gdy przyjechali jacyś goście , a także w ważniejsze święta, jak Boże Ciało czy Zielone Święta. W każdej chałupie stał piec do pieczenia chleba. Ziarno na mąkę mielono w żarnach które też znajdowały się niemal w każdym domostwie. Była to żmudna i długotrwała praca. Kilka kilogramy ziarna trzeba było mielić ok. 1,5 godziny. Aby ją nieco urozmaić, śpiewano niekiedy przy niej piosenki. Prawie w żadnej chałupie nie było łazienki. Zwykła miska z wodą służyła do mycia

TRADYCJE ŚW. BOŻEGO NARODZENIA

Gdy zbliżały się święta Bożego Narodzenia przygotowywano olej z siemienia lnianego na pierwsze wigilijne danie. Przysmażony z cebulką był bardzo smacznym daniem. Ta tradycja miała przypominać Ostatnią Wieczerzę, gdzie Ewangelia mówi o „chlebie umaczanym w misie”. W tej misie był prawdopodobnie taki właśnie olej, być może wyciśnięty z oliwek i przyrządzony dla smaku . Olej wyciskano w olejarniach. Były tam specjalne urządzenia wykonane z drewna. Bardzo gruby dębowy lub bukowy pień z wydrążonym zagłębieniem, gdzie wsypywano ziarno lnu i za pomocą drewnianej śruby wyciskano olej który spływał do naczynia. Prasowane resztki lnu nazywano makuchem.

Był to prawdziwy przysmak dla drobiu. Po świętach Bożego Narodzenia wiejskie domy odwiedzali kolędnicy. Mówiono też ze są to „Draby” Najchętniej odwiedzały one te domy gdzie były dziewczyny. Wiadomo, kawaler przebrany za diabełka chętnie stroił różne figle z ładną dziewczyną, zapraszał do tańca,lub umazany sadzą z komina zostawiał na jej twarzy ślady pocałunków. Panienki oczywiście broniły się przed takim zalotnikiem, ale zabawa była świetna. Na koniec gospodyni częstowała kolędników ciastem, a gospodarz nie rzadko kieliszkiem wódki. Zadowolenie było obustronne, gospodarze czuli się dowartościowani, dla panienek był to też pewien zaszczyt, a kolędnicy w dobrym humorze szli w odwiedziny do następnych domów.

ZWYCZAJE WIELKANOCNE

Miłym okresem były też święta Wielkanocne. W wielkim tygodniu posiłki bywały znacznie skromniejsze, w żadnym wypadku mięsne, a wielki piątek był dniem postnym w dosłownym znaczeniu. Podobnie było też w wielką sobotę. Były to dni ciszy modlitwy i postu. Tę ciszę Wielkiego Tygodnia często jednak była zakłócana przez chłopców. Strzelaliśmy z karbidu na „wiwat” Wystarczyło do blaszanej puszki po farbie włożyć okruch karbidu, napluć na niego, zamknąć mocno wieczko, chwilkę odczekać, i zapalić zapałką wydobywający się gaz z otworu w denku puszki. Wówczas następował wybuch gazu i wieczko z hukiem leciało w powietrze. Pamiętam że mama mocno nas karciła za te wybryki zakłócające nastrój ciszy i powagi Wielkiego Tygodnia.

W tamtym okresie nabożeństwo wielkiego piątku odbywało się w Husowie rano. W czasie wielkopiątkowej liturgii krzyża, wszyscy wierni klęcząc przemieszczali się na kolanach aby oddać pokłon i ucałować umieszczony w głównej nawie kościoła krzyż. W okresie kiedy w kościele była szorstka betonowa posadzka, ten marsz na kolanach był dość uciążliwy i bolesny. Ciekawym zwyczajem było także oddawanie honorów przez oddział straży, znaczniejszym mieszkańcom Husowa . Ta parada odbywała się zawsze w wielkanocny poniedziałek (oblewany poniedziałek) przed sumą. Oddział Husowskiej straży ustawiał się w dwuszeregu na wysokości organistówki, a gdy zbliżała się idąca do kościoła znaczniejsza osoba, dowódca straży podawał komendę baczność, prezentuj broń, na prawo patrz, a jeden ze strażaków wygrywał na trąbce odpowiedni hejnał. Po skończeniu, padała komenda spocznij, dowódca podchodził do tej osoby, salutował, podawał rękę, składał życzenia świąteczne,a uhonorowany w ten sposób gospodarz, dyskretnie wręczał dowódcy „honorarium” To zaszczytne wyróżnienie nigdy nie omijało ks Juliana Bąka, kierownika szkoły Pana Błaszkiewicza, husowskich nauczycieli, sołtysa, i bogatszych gospodarzy. Na ks. Bąka niemal czatowano przy jego ścieżce do kościoła. Domyślam się że „Honorarium” było odpowiednio wysokie. Zebrane w ten sposób pieniądze przeznaczane były na poczęstunek dla straży w czasie wieczornej zabawy tanecznej.

DAWNY ZWYCZAJ

Wspomnę tu jeszcze o pewnym zwyczaju, z tamtych czasów, zupełnie już zapomnianym. Gdy zmarł jakiś człowiek, przy drodze lub ścieżce prowadzącej do jego domu kładziono garść wiór drzewnych. Już wtedy zastanawiałem się jakie miały one znaczenie, wymowę. Czy może przypominały znany cytat „ Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz” Czy może był to znak dla innych , że w tym domu zmarł człowiek i trzeba przyjść wieczór na modlitwę za jego duszę ? Był wówczas zwyczaj odmawiania modlitwy przy trumnie zmarłego w jego domu. Wiem że na Wileńszczyźnie był podobny zwyczaj, z tym że tam przy drodze lub ścieżce do domu zmarłej osoby kładziono gałązki świerku. Ale wróćmy do husowskich wspomnień

OSTATNIE ŚWIĘTA Z MATKĄ

Tu chciał bym wrócić do Wielkanocy dla mnie szczególnej. Mieszkałem wówczas już tu, na Pomorzu.

Z korespondencji wiedziałem że moja matka choruje. Przyjechałem więc na wielkanocne święta do Husowa aby spędzić je razem z moimi rodzicami. Były to ostatnie moje święta z matką.. Jej zwyczajem było, że kiedy odjeżdżałem, odprowadzała mnie ścieżką aż do drogi. Wtedy wyszła zaledwie do progu domu. Gdy się obejrzałem, skinęła ręką na pożegnanie i wróciła do domu. Przeczucie mówiło mi że jest to moje ostatnie z nią spotkanie. Tak faktycznie było. Zmarła dwa miesiące później. Mój kontakt z matką był bardzo serdeczny, powiedział bym że chyba najlepszy z pośród czworga rodzeństwa. Jej marzeniem było abym swoje rodzinne gniazdko założył gdzieś w pobliżu Husowa, aby mogła mnie odwiedzać. Niestety, życie napisało zupełnie inny scenariusz. Zamieszkałem na drugim krańcu Polski, na Pomorzu. Nigdy mnie tu nie odwiedziła. Nie mogła jeździć pociągiem ani samochodem. Cierpiała na chorobę lokomocyjną. Natomiast mój ojciec był u mnie trzy razy . Cieszył się że sobie radzę w życiu. To taka mała osobista dygresja z wspomnień mojej rodziny, również tych bardzo osobistych.

URLOPOWE PRZYGODY

I jeszcze do jednego wspomnienia chciał bym tu wrócić, a mianowicie do pierwszego mojego wyjazdu do Husowa z całą moją rodzinką, czyli z małżonką i synem. )miał wówczas zaledwie kilka miesięcy) Wysiedliśmy z pośpiesznego pociągu w Rzeszowie. Zorientowałem się że z dworca PKS odjeżdża bezpośredni autobus do Husowa. Postanowiliśmy z tej świetnej okazji skorzystać. Nasz niepokój budził tylko coraz większy tłum oczekujących na autobus, ale liczyliśmy na to że uda się nam wsiąść. I udało się, ale tylko w 50 %. Gdy autobus podjechał na stanowisko, w drzwiach stanęła p. konduktorka, wpuszczając najpierw kobiety z dziećmi i osoby starsze. Ja do żadnej z tych grup się nie zaliczałem, i z bagażami czekałem w tłoku na swoją, coraz bardziej malejącą szansę. Niestety, w pewnym momencie pani konduktorka oświadczyła że autobus jest już pełny i zamknęła drzwi. Rozdzielono nas nieoczekiwanie.

Autobus ruszył z małżonką i dzieckiem. Z takiego połowicznego sukcesu ani małżonka, ani ja nie byliśmy szczęśliwi. Małżonka w Husowie nigdy nie była, nie wiedziała dokąd jechać. Uprosiła jednak p. konduktorkę aby zechciała zabrać jeszcze mnie. Udało się. Autobus zatrzymał się i z trudem wsiadłem do środka. Jednak to nie koniec kłopotów. U celu podróży okazało się że autobus nie jedzie do centrum Husowa, a tylko do Górnicy, czyli około 2,5 km od mojego domu. Umęczeni wielogodzinną podróżą z Koszalina, i przygodami w Rzeszowie, wysiedliśmy z autobusu, żona z dzieckiem na ręku a ja z bagażami. Alternatywy nie było, czekanie na okazję mogło się nie powieść. Ruszyliśmy w upalny dzień, w pełnym słońcu do domu. Małżonka co chwila pyta czy daleko jeszcze do domu, a ja ciągle kłamałem że już blisko. W duchu jednak wiedziałem że to jeszcze około godziny drogi.

W końcu dotarliśmy do celu. Dom był otwarty ale nie było w nim ani ojca ani siostry. ( Matka już nie żyła.) Żona położyła śpiącego syna na kanapie i poszliśmy szukać gospodarzy. Spotkaliśmy siostrę pracującą na grządkach . Gdy weszliśmy razem do domu , ojciec stał zdumiony w pokoju i zastanawiał się skąd wzięło się małe dziecko w jego domu. Nie uprzedzaliśmy że przyjedziemy. To miała być niespodzianka. I rzeczywiście była. To tylko niektóre sytuacje, których było wiele w ciągu moich licznych wyjazdów do Husowa

UROCZYSTOŚCI KOŚCIELNE

Ciekawym zwyczajem były procesje w tzw. „Dni krzyżowe”, do przydrożnych krzyży i kapliczek. Najczęściej jednak do kapliczki św, Jana, blisko pomnika grunwaldzkiego, i do krzyża ks. Juliana Bąka, blisko mojego domu gdzie wówczas mieszkałem. W maju i październiku licznie chodziliśmy na nabożeństwa majowe i październikowe. Czy byliśmy tak bardzo pobożni ? Nie sądzę, ale śpiewanie Litanii Loretańskiej czy śpiewanie pieśni maryjnych, „ Chwalcie łąki umajone, góry doliny zielone…..” było dla nas czymś wspaniałym i miłym. Poza tym była to sposobność do spotkania się z kolegami i koleżankami, które przy okazji można było odprowadzić do domu. Husowska młodzież najczęściej latem wybierała się na odpust parafialny do pobliskich wiosek, Markowej, Sieteszy , Tarnawki czy Handzlówki. Bardzo lubiliśmy te uroczystości , po których zawsze odbywały się zabawy taneczne. Chyba to one właśnie bardziej przyciągały młodzież, jak sam odpust. W takich niedzielnych wypadach braliśmy udział razem z moim dobrym kolegą Tadziem Noskiem. Lubiłem jego towarzystwo gdyż był dobrym kolegą i zawsze miał doskonały humor, co na zabawie nie było bez znaczenia.

STARY KOŚCIÓŁ

Tak wiele moich wspomnień związane jest z starym kościołem. Ponieważ stał tuż przy drodze którą chodziłem do szkoły, często do niego wchodziłem przed lekcjami na krótką modlitwę. Podobny zwyczaj miała moja nauczycielka, pani Kasia Bar. Pozdrawiam serdecznie przy okazji. Po wyjściu z kościoła szliśmy razem do szkoły. W tym kościele przyjąłem pierwszą Komunię którą otrzymałem z rąk ks. Juliana Bąka. Później również Sakrament Bierzmowania, a moim świadkiem do tego Sakramentu był obecny husowski kościelny, Stanisław Bembenik, nie daleki mój sąsiad. .Pamiętam też wizytacje biskupów, szczególnie zaś przyjazdy husowskiego biskupa Tadeusza Błaszkiewicza, jego wspaniałe kazania nawiązujące do szkolnych husowskich lat, w których wspominał postać swojej matki, Wandy i ojca Ignacego, nauczycieli mojej szkoły. Były to ważne parafialne uroczystości którymi żył cały Husów. W tym kościele żegnałem również swoją Matkę na Mszy pogrzebowej. Ten dzień 3-go czerwca mam ciągle w pamięci. Wiele ważnych wydarzeń jest związanych z starym kościołem, tak dla mnie, jak i dla całego Husowa. Tu podzielę się jeszcze jednym, wspomnieniem z roku 2007. (w tym roku kościół zburzono) Jechaliśmy z małżonką, jak co roku na urlop do Husowa. Pośpieszny pociąg relacji Szczecin-Przemyśl zwalniał bieg aby zatrzymać się na stacji Łańcut. To miłe uczycie. Jesteśmy prawie jak w domu. Idziemy na skróty przez tory na postój TAXI. Małżonka z obawą mówi „a jak nas złapią?” Idący przed nami pasażer, domyślam się że z Łańcuta, uspokaja, „proszę pani, tu jeszcze nikogo nie złapali” Idziemy więc śmiało. Jest taksówka, świetnie. Krótka rozmowa, za ile do Husowa ? Jak od państwa to 60 zł. odpowiada uprzejmy taksówkarz. Zgoda jedziemy, ale niech się pan zatrzyma gdzieś obok sklepu spożywczego bo chcemy zrobić małe zakupy. W porządku. Wchodzimy z małżonką do dużego sklepu samoobsługowego w pobliżu parku .Szybkie zakupy, coś na śniadanie które zrobimy juz w domu u siostry.

Po chwili jedziemy już do Husowa. Z zaciekawieniem rozglądam się na prawo i lewo, chłonę oczami znane mi widoki z dawnych lat. Mijamy starą cegielnię w Albigowej gdzie kwitła kiedyś produkcja cegły, wtedy nie widać w niej było śladów życia. Po chwili przejeżdżamy obok młyna w którym pracował mój sąsiad T. Wrona. Dojeżdżał z Husowa do pracy motocyklem popularnej wówczas marki SHL z Suchedniowskiej Huty Ludwików. (Można go było kupić jedynie na limitowane talony wystawiane przez zakład pracy. (marzenie wielu) Po chwili Markowa i wkrótce jesteśmy już w Husowie na Górnicy. Którędy jedziemy ? pyta kierowca. Prosto na dół, przez wioskę , odpowiadam. Jednak gdy byliśmy nie daleko pomnika grunwaldzkiego….konsternacja. Nie widzę tak dobrze znanego mi widoku wierzy kościoła. Co się stało ? Za moment dostrzegam przykry widok. Ogromna sterta gruzów, tam gdzie stał kościół. Wcześniej nie wiedziałem że kościół zburzono. Przyjechaliśmy w półtora tygodnia po tym fakcie. Było to dla mnie bardzo przykre uczucie. Z moich oczu zniknęło coś bardzo mi bliskiego z czym byłem tak mocno związany. Wysoka kościelna wieża witała mnie ilekroć przyjeżdżałem do Husowa. Jej widok oznajmiał że jestem blisko swojego domu. Wtedy zobaczyłem że jej szczyt pokryty blachą, leżał połamany na ziemi obok sterty gruzów. Dziś czuję niesmak że miejsce po starym kościele nie jest otoczone szacunkiem. Jest rumowiskiem porastającym chwastami. Z żalem stwierdzam że nie świadczy to dobrze o gospodarzach parafii. Brak szacunku do poświęconego miejsca, a także do ogromnego trudu naszych ojców i dziadków , gdyż ich rękoma został on zbudowany. Pracowała przy nim moja matka, wówczas kilkunastoletnia dziewczyna, podobnie jak cała husowska młodzież tamtych czasów.

Z opowiadania matki wiem że w czasie budowy kościoła zawaliła się część wysokiego rusztowania, ta od strony organistówki, w czasie gdy pracowali na nim ludzie. Bliski sąsiad moich rodziców ( mnie jeszcze długo nie było na świecie) Henryk Ferenc, był jednym z poszkodowanych w tym nieszczęśliwym wypadku. Na szczęście nikt nie zginął.

Budowa tamtego kościoła to ogromny wysiłek finansowy i fizyczny tamtej husowskiej społeczności, biednej, ale bardzo pracowitej i ofiarnej. Nie szczędzono wysiłku i czasu aby mieć nowy, duży kościół. Trzeba było zgromadzić ogromne ilości kamienia na fundamenty i ściany kościoła. Zbierano go wiec wszędzie gdzie to było możliwe. Kamienie wydobywano husowskiej rzeczki, wypłukane przez wodę, z licznych potoków i pól. Szkoda że kościół służył zaledwie dwóm pokoleniom

ŚWIĘTO PLONÓW—-DOŻYNKI

Ważnym wydarzeniem w życiu mieszkańców Husowa były dożynki. Ten dożynkowy obrzęd miał już swój zwyczajowy rytuał, który w ogólnych zarysach podobny był do dzisiejszego. Zabawa dożynkowa poprzedzana była niekiedy różnymi atrakcjami, np. na wkopanym w ziemię wysokim palu, przymocowana była butelka wódki i wędlina. Kto zdołał się wdrapać na sam szczyt, w nagrodę zabierał te trofea do swojego stołu. Dożynkowe zabawy odbywały się najczęściej na ułożonej podłodze w parku Oborskich, pod czerwonym bukiem, lub też obok samego dworku. Uroczystości dożynkowe urozmaicały występy młodzieży, odpowiednio dobrane tańce,czy też sztuki teatralne.

CZYTELNICTWO

Wspólnie z kolegami odwiedzaliśmy tez husowską bibliotekę, która mieściła się w jednym z pokoi w budynku starej organistówki. Pozostałą część zamieszkiwał wówczas p. organista Czerwiński, a po jego wyjeździe, organista Cieszyński, teść mojego brata Bronisława. Biblioteka czynna była trzy razy w tygodniu, również w niedzielne popołudnie i doskonale służyła nam jako miejsce towarzyskich czy koleżeńskich spotkań. Pan Stanisław Magoń, ówczesny bibliotekarz chętnie nas tam przyjmował ,służył radą i pomocą . Temu okresowi zawdzięczam przeczytanie najpiękniejszych dzieł literatury Polskiej. Trylogii, Quo Vadis, Krzyżacy, Znachor i wielu innych znanych i powszechnie czytanych tytułów. Wiele książek przeczytałem pasąc swoje krówki. Było to świetne zajęcie przy którym szybko mijał czas. Zdarzało się że zafascynowany ciekawą treścią książki, zapominałem o krówkach, które wykorzystując moją nieuwagę , przeszły na pole sąsiada, zajadając smaczne liście buraków czy kukurydzy. Niekiedy obrywałem za to reprymendę od sąsiadów.

FILM

Mieliśmy też niekiedy inne atrakcje. Do Husowa dwa razy w miesiącu przyjeżdżało kino objazdowe. Pamiętam mój pierwszy w życiu film „Cztery serca” Oczywiście produkcji ZSRR. Wówczas były tylko radzieckie. Następny film to” Świat się śmieje” Obydwa bardzo banalne, z rosyjskim poczuciem humoru. Innych po prostu wówczas nie było. Seanse latem odbywały się na dworze. Ciepłe wieczory bardzo temu sprzyjały. Na ścianie starego „Domu Ludowego” zawieszano wielkie prześcieradło. Operator na stoliku ustawiał aparat filmowy i wszyscy stojąc podziwiali produkcję filmową naszych wielkich sąsiadów i „przyjaciół”

URLOPOWE ZWYCZAJE

Co roku wraz z małżonką odwiedzamy moją rodzinę w Husowie, przyjaciół, sąsiadów, husowski cmentarz, aby zatrzymać się nad grobami moich rodziców, brata, znajomych, moich nauczycieli, Wandy i Ignacego Błaszkiewiczów, ks Juliana Bąka, mojego dobrego kolegi Tadeusza o którym wspomniałem wyżej, przyjaciela dr. Józefa Bara. Nigdy nie ominę mogiły patrona mojej husowskiej szkoły, Jana Raka, pisarza i poety, znanej postaci dawnych czasów, jednocześnie nie dalekiego sąsiada moich rodziców. Nie udało mi się jednak odnaleźć mogiły córki Jana Raka, Zuzanny, którą znałem z czasów gdy mieszkałem w Husowie. Przychodziła niekiedy do mojej matki. Odwiedzam również rodzinny grobowiec Oborskich, byłych właścicieli i zarządców dóbr ziemskich w Husowie. To przecież wciąż żywa historia Husowa. Ubolewam iż pozostały po nich dworek w starym parku jest już w stanie ruiny. . Z husowskiego cmentarza jest mi zawsze trudno odejść ,wszak spoczywa tam wiele znanych i bliskich mi osób.

KSIĘŻA FIGURA

Gdy mam jeszcze chwilę czasu, z cmentarza udaję się do nie odległej Księżej Figury. (nieco ponad sto metrów od cmentarza) To miejsce zapisało się trwale w mojej pamięci . Tam moja babcia, podobnie jak i inne husowskie gospodynie wynosiły jedzenie dla maszerujących, zmęczonych i wyczerpanych żołnierzy, w czasie pierwszej wojny światowej, chleb i mleko, mimo że w domu nie było tego za wiele. Znam to z opowiadania mojej matki. Opowiem tu jeszcze inną scenkę z czasów 1-szej wojny, znaną z opowiadania matki. Kiedy babcia niosła ze studni dzbanek wody, przypadkowa kula karabinowa trafiła w uchwyt glinianego dzbanka rozbijając go. Mojej babci nic się jednak nie stało. Wróćmy jednak do poprzedniego wątku. Tuż przy figurze mój ojciec dzierżawił od ks, Juliana Bąka, proboszcza naszej parafii, kawałek pola, a ja pasałem na nim z moim bratem nasze krówki.

KSIĄŻKOWI BOHATEROWIE

W cieniu rosnących obok Księżej Figury trzech stuletnich lip, chroniliśmy się z bratem przed słońcem, a niekiedy również przed padającym deszczem. Na odłupanym przez burzę gładkim pniu jednej z lip, wycięliśmy z bratem imiona książkowych bohaterów. Czytałem wówczas książkę „W pod obłocznych krainach” Było to opowiadanie z wyprawy do dzikich afrykańskich rejonów w której jeden z bohaterów miał na imię „Dżim” Byłem zachwycony jego odwagą i śmiałymi wyczynami, zwłaszcza kiedy polował na afrykańskie lwy. Utożsamiałem się z nim. Dla tego na pniu lipy wyciąłem scyzorykiem jego imię. Mój brat natomiast zapamiętał innego książkowego bohatera . Był to „Rinaldini”Przez długie lata to nasze „pastusze” dzieło młodzieńczych fascynacji, zaszyfrowane w tajemniczych słowach, trwało na grubym pniu lipy rosnącej przy Księżej Figurze. Po latach, gdy już jako młody człowiek odwiedzałem Husów i husowski cmentarz, szedłem sprawdzić czy imiona naszych bohaterów są jeszcze czytelne . Dziś wiem że nie ma już żadnego śladu po nich.. Nie ma również samej stuletniej lipy, a dwie inne również dożywają swojego końca.

SPACERKIEM PO ŁAŃCUCIE

Trwałym zwyczajem dla mnie i małżonki stał się wypad do Łańcuta. Odwiedzanie zamku Potockich, spacer po parku. Przy okazji robimy jakieś zdjęcia , wszak jest tu co fotografować. Zawsze też odwiedzimy wspaniały łańcucki kościół. . To niemal rytuał, że musimy te miejsca odwiedzić Lubimy też pospacerować nieco po łańcuckich ulicach. Jest to dla nas miły relaks i pewna odskocznia od codziennej rzeczywistości. Jest to urlopowy kęsek, miły i sympatyczny. Chcemy nacieszyć się widokiem tego ładnego miasteczka. Przy okazji robimy małe zakupy dla siostry gdy ma jakieś potrzeby.. Niekiedy jesteśmy już bardzo zmęczeni tymi spacerami, ale satysfakcja jest tak duża że nie możemy sobie w żaden sposób tego odmówić.

NOTA BIOGRAFICZNA

Cóż powiedzieć mam o sobie

Wszyscy mnie tu przecież znają

Wiele wspomnień napisałem

Moje wiersze tu czytają

Skoro jednak wymóg taki

Cóż mam robić mój Ty Boże

Może wierszem się wykupię

Parę rymów tu ułożę

Urodziłem się w Husowie

W którym roku ??? nie pamiętam

Wiem że był to dzień powszedni

Nie niedziela i nie święta

Gdy już miałem latek siedem

Do szkoły mnie zapisano

Masz się dobrze tam sprawować

Tuż za progiem powiedziano

Moją szkołę dziś wspominam

Z łezką w oku i wzruszeniem

Czemu czas tak szybko mija

Przeszłość się zasnuwa cieniem

Później praca w gospodarstwie

Wciąż bez grosza, chude lata

Więc się wciąż zastanawiałem

Jak się wyrwać z tego świata

Wnet okazja się zdarzyła

Mamie ją zdradziłem skrycie

Gdy w Husowie pozostanę

Jakie będzie moje życie ?

Gdy walizkę spakowałem

Matka łzę otarła z twarzy

Nie zapomnij o swym domu

Kiedy kłopot ci się zdarzy

Więc przyrzekam jej na progu

Ściskam dłonie i całuję

Że co roku Cię odwiedzę

To Ci mamo obiecuję

Ps.

Myślę że ta notka , pisana wierszem była by wystarczająca aby nakreślić własną biografię, wszak swoimi przemyśleniami dzieliłem sie wielokrotnie w różnych mediach. Wracając do biografii, dodam że w Husowie spędziłem 20 lat życia, reszta poza Husowem. Nie mniej na pytanie kim jestem, moja odpowiedz zawsze będzie taka sama. Jestem husowiakiem. Do żadnego innego miejsca nie jestem tak przywiązany jak do mojego Husowa. Z tond wyniosłem szacunek do pracy, dobry przykład moich rodziców i środowiska w którym dorastałem, tu spotkałem najwspanialszych nauczycieli, którzy pozostali dla mnie wzorem. Później sam zostałem nauczycielem. Uczyłem i wychowywałem trudną młodzieży która weszła na złą drogę i została skierowana do zakładów wychowawczych czy poprawczych. Przekazywałem. im to co wyniosłem z husowskiej szkoły, wiedzę i mądrość moich nauczycieli, moich kapłanów, ks. Juliana Bąka, biskupa Tadeusza Błaszkiewicza. W Husowie poznawałem też ludzi nauki, rektora wyższej uczelni, prof, Wincentego Stysia, doc, Gabriela Leńczyka, czy mojego przyjaciela, dr. Józefa Bara. Tym i innym znanym i cenionym osobom minionych lat poświęciłem jeden z rozdziałów w wydanej przeze mnie nie dawno książce pt. „Husowska poezja” Można ją spotkać w bibliotekach Husowa, Markowej i Tarnawki. Cóż jeszcze mogę o sobie napisać. Cieszę się że mam przyjaciół w moich stronach rodzinnych. Miłe osoby poznałem także na NFM Łańcut. Niektóre dawne znajomości odnalazłem w Naszej Klasie, również z mojej dalszej rodziny. Po prostu na przestrzeni lat nasze życiowe drogi rozeszły się, a każdy z nas uwił sobie własne gniazdko w odpowiednim dla siebie miejscu i czasie. Te kontakty dają mi możliwość dzielenia się swoimi przemyśleniami, refleksją i spojrzeniem na różne kwestie, a także stwarzają możliwość poznawania poglądów innych osób. To bardzo ważne. Opisane przeze mnie wspomnienia ,niektóre bardzo osobiste, są fragmentem czasu, który stał się już historią. Również sam jestem cząstką historii Husowa. W tamtym minionym okresie byłem bacznym obserwatorem codziennej rzeczywistości, codziennego życia husowian i tą wiedzą, dzielę się na tych stronkach. Wiem że niektóre fragmenty mogą wydać się mało istotne, banalne, ale przecież takie było życie młodego człowieka w ówczesnym Husowie. Gdybym je pominął, przedstawił bym nie pełny obraz. Moje wspomnienia w tym materiale są, mimo wszystko cząstkowe. Rozwinięte szerzej, stały by się sporym materiałem książkowym. Być może stanie się to kiedyś faktem. Pewne prace w tym kierunku są już rozpoczęte. Kończąc, ślę pozdrowienia dla przyjaciół z Husowa i NFM Łańcut którzy niejako sami wytypowali mnie do konkursowych zmagań. Odmówić więc nie mogłem. Dzielnie mi też kibicują. DZIĘKUJĘ WAM. Pozdrawiam również przyjaciół z Markowej i……. mojej Tarnawki. Bardzo lubię tę sąsiednią wioskę, dla tego często pojawia się ten przymiotnik „mojej”

Józef Jeżowski

Koszalin-Husów

Wyniuki konkursu literackiego